OFIARA Z DARÓW MATERIALNYCH

Przez ostatnie tygodnie zajmowaliśmy się darami duchowymi, które możemy składać Bogu podczas Mszy świętej. Wiemy już, że dla Boga najważniejsze jest nasze serce, a więc nasze intencje oraz szczerość, czyli to, czy nie zostawiamy dla siebie czegoś, co powinniśmy Mu dać. Znając już te priorytety możemy zająć się ofiarami materialnymi, które składamy na Mszy, a które są konsekwencją tego, co mamy w sercu.

Okazją, aby zrozumieć na czym ma polegać prawdziwa ofiarność materialna jest Ewangelia o ubogiej wdowie. Dlaczego Bóg, do którego należy cała ziemia potrzebuje wdowiego grosza? A może to nie On tego potrzebuje, tylko ktoś inny? Zastanówmy się dziś, co się dzieje z naszymi darami, które składamy do dyspozycji Boga?

W pierwszej chwili może się to wydawać nieludzkie, że Bóg godzi się na ofiarę ubogiej wdowy. Wrzuciła ona do skarbony wszystko co miała na swoje utrzymanie. Jak Bóg może na coś takiego pozwalać? Po co Mu nasze pieniądze, skoro w Niebie wszystko i tak jest duchowe? Po co Mu nasze dary, skoro „pańska jest ziemia i wszystko, co ją napełnia„? (1 Kor 10,26)

Być może jedna z odpowiedzi na to pytanie jest taka: Bóg sam dla siebie rzeczywiście nie potrzebuje naszych pieniędzy, lecz potrzebują ich inni, o których On się troszczy. Metodą działania Boga na tym świecie nie są przecież czary („hokus pokus, pstryk i masz pieniądze”), tylko posługiwanie się ludźmi i wydarzeniami. Jedni proszą Go o pomoc w trudnej sytuacji, u innych z kolei Bóg porusza serca, aby złożyli dla Boga jakiś dar, który oddany Mu do dyspozycji trafi w odpowiednim czasie i miejscu we właściwe ręce. Nic tu nie ginie. Wszystko oddane do dyspozycji Boga pracuje tak mądrze, że nie jesteśmy w stanie sobie nawet wyobrazić, jak cudownie działa Boża Opatrzność.

W taki właśnie sposób działa jedyny w swoim rodzaju bosko-ludzki system wymiany dóbr nie tylko materialnych, ale i duchowych. Bóg jest najlepszym pośrednikiem i doskonale wie, jaki dar ma trafić w czyje ręce. Oczywiście najbardziej widać to przy wymianie dóbr materialnych i być może znamy historie ludzi, którzy potrzebowali jakiejś konkretnej kwoty pieniędzy i „dziwnym trafem” otrzymali ją w niespodziewanych okolicznościach. Nie powinno nas to w ogóle dziwić. Jeden się modli, ktoś inny składa ofiarę, jeszcze ktoś inny dysponuje tą ofiarą lub jest we właściwym miejscu i we właściwym czasie.

Tak właśnie wyglądały pierwsze Msze święte w czasach apostolskich. Wierni gromadzili się i przynosili ze sobą różne dary, które potem były rozdzielane: najlepsze chleby były wykorzystywane do Eucharystii, a pozostałe dary przeznaczone były dla najuboższych oraz na utrzymanie apostołów i ich współpracowników.

W naszych czasach zwyczaje się nieco zmieniły, ponieważ chleby do Eucharystii wypieka się w specjalnych miejscach, lecz sama idea składania darów jest dokładnie ta sama. Namacalnym wyrazem tego jest procesja z darami oraz pieniądze, które składamy na tacę na utrzymanie kościoła, a także ofiary do puszek oraz inne ofiary, które składamy dla potrzebujących. Przyjrzyjmy się bliżej każdej z tych form naszej ofiarności.

Ponieważ sami nie wypiekamy już chlebów do Eucharystii, lecz składając pieniądze na tacę, przyczyniamy się do ich kupna, aby podkreślić nasz wspólny wkład. W wielu parafiach, zwłaszcza w uroczystości, ma miejsce uroczysta procesja z darami. Przedstawiciele parafii niosą wtedy chleb i wino, które zostaną złożone Bogu w ofierze i przemienione w Ciało i Krew Pana Jezusa. Do tych darów – jak uczy Kościół – można złożyć również inne, lecz wyłącznie takie, które albo będą użyte dla miejscowej wspólnoty (np. sprzęty na wyposażenie kościoła, czy sal parafialnych) albo dary dla biednych. Nie można natomiast składać żadnych darów symbolicznych, ponieważ wszystkie nasze ofiary są realne, a nie symboliczne, zwłaszcza ofiary duchowe, o których mówiliśmy wcześniej. Nie można zatem przynosić w darach np. książek dla dzieci na zakończenie roku i tłumaczyć, że symbolizują całoroczną pracę w szkole, ani innych wymyślnych rzeczy, bo tracimy wtedy poczucie, że liturgia jest czymś realnym.

Drugim sposobem składania ofiar jest zbiórka na tacę. Wbrew temu co myśli wiele osób, zwłaszcza niezwiązanych blisko z Kościołem, ofiary z tacy nie służą utrzymaniu księdza, tylko utrzymaniu kościoła i parafii. Każdy z nas, kto ma dom lub jest odpowiedzialny za jakąś instytucję doskonale wie, co to znaczy płacić rachunki za prąd czy ogrzewanie, co to znaczy płacić podatki, utrzymywać pracowników, albo remontować. Właśnie temu służy taca, aby z ofiar zebranych przez wiernych można było opłacić wszelkie koszty związane z użytkowaniem kościoła i opłacić pracowników, którzy są zatrudnieni przez parafię.

Ostatnim sposobem są nasze ofiary do puszek, a więc zbiórki pieniędzy lub darów na jakichś konkretny cel dobroczynny lub ewangelizacyjny. Dosyć często po Mszach świętych mamy okazję złożyć dodatkową ofiarę na ubogich, na Caritas, na ofiary kataklizmów, misje itp.

Wszystkie te ofiary materialne są wielkim sprawdzianem naszej żywej wiary i poczucia odpowiedzialności za wspólnotę, w której wzrastamy. Pamiętajmy o słowach Jezusa: „Troszczcie się najpierw o Królestwo Boże, a wszystko inne będzie wam dodane” (Mt 6, 33) i nauczmy się przez to zaufaniaBogu. Za każdym razem gdy z ufnością składamy coś do dyspozycji Boga, nasze dary materialne idą w Jego „obrót” i wracają pomnożone we właściwym czasie, dokładnie tak jak tego w danej chwili potrzebujemy. Pytanie jest tylko takie: Jak bardzo ufam Bogu i jak bardzo czuję się od Niego zależny?

OFIARA CIERPIENIA W INTENCJI INNYCH

Kiedy poznajemy nauczanie wielu świętych przekonujemy się, że zadziwiająco dużo miejsca poświęcają cierpieniu, które sami z siebie chcą dawać Bogu w ofierze, jako wyraz swojej miłości. W „Dzienniczku” siostra Faustyna pisze tak: „Aniołowie, gdyby zazdrościć mogli, to by nam dwóch rzeczy zazdrościli: pierwszej – to jest przyjmowania Komunii św., a drugiej – to jest cierpienia” (Dz 1804).

Jak to jest, że cierpienie, czyli coś przed czym uciekamy, w oczach świętych jest jednym z największych darów miłości, jaki można złożyć Bogu? Spróbujmy to dziś wyjaśnić i odkryjmy, w jaki sposób możemy nasze cierpienie składać w ofierze na Mszy świętej.

Wspomniana przez nas Faustyna, w innym miejscu pisze tak: „Cierpienie jest wielką łaską. Przez cierpienie dusza upodabnia się do Zbawiciela, w cierpieniu krystalizuje się miłość. Im większe cierpienie, tym miłość staje się czystsza”. (Dz 57).

Kiedy człowiek dojrzewa duchowo, swój rozwój wyobraża sobie w ten sposób, że im będzie się więcej modlił i żył Ewangelią, tym bardziej zjednoczy się z Jezusem, rozumiejąc to w kategoriach emocjonalnych przyjemności. Owszem, wiele razy, zwłaszcza na początku naszego nawrócenia, Pan Bóg będzie nam dawał na modlitwie doświadczenie swojej bliskości. Choć namacalna radość z doświadczania bliskości Boga jest rzeczywiście jednym ze sposobów bycia z Nim blisko, można się z Nim zjednoczyć jeszcze bardziej. Dzieje się to wtedy gdy cierpimy, a więc na krzyżu. Kiedy popatrzymy chociażby na apostoła Jana, którego serce było tak blisko serca Jezusa odkryjemy, że Jan jako jeden z nielicznych wytrwał z Jezusem do końca, pod krzyżem. I właśnie dlatego to krzyż i cierpienie są – wbrew naszym intuicjom – okazją, by być najbliżej Boga. Łączymy się wtedy z Jezusem nie tylko w radościach, ale i w smutkach.

Jedną z najważniejszych zasad duchowego życia jest tzw. paschalność. Jest to przyjęcie prawdy, że nasze życie składa się zarówno z krzyża, jak i ze zmartwychwstania. Jest to także umiejętność przeżywania każdego z tych stanów w łączności z Jezusem. Ci, którzy to praktykują, doskonale wiedzą, że jest to bardzo przydatna i praktyczna umiejętność, ponieważ gdy zaprzyjaźniamy się z cierpieniem, wtedy nie dość, że odkrywamy taką bliskość z Bogiem, jakiej nie dadzą żadne inne radości, to również zaczynamy odkrywać skarb, jakim jest cierpienie ofiarowane świadomie i dobrowolnie z miłości do Boga.

Paschalność to zatem bardzo ważna umiejętność w naszym duchowym życiu i jest ona oznaką naszej dojrzałości w wierze. Człowiek paschalny to taki, który nie przypisze swojego cierpienia Bogu, nawet jeśli wielu rzeczy nie rozumie w swoim życiu, bo na tyle już poznał Boga, że wie, iż jest On czystą miłością. Człowiek paschalny to również taki, którego nie złamie żadne cierpienie, bo będzie wiedział, że nawet jeśli niesprawiedliwie cierpi, ale złoży swoje cierpienie w darze Bogu, to Bóg w przedziwny sposób wykorzysta je do objawienia jakiegoś większego dobra. Człowiek paschalny to również człowiek Eucharystii, bo będzie zanosił swoje cierpienie jako jeden z największych darów, jaki może przynieść na ołtarz.

Czy zatem mamy sami szukać sobie cierpień, aby móc je składać Bogu w ofierze? Otóż, każdy z nas jest zaproszony do miłości Boga, ale nie wszyscy są zaproszeni, aby tę miłość wyrażać przez cierpienie. Do takiej postawy Bóg zaprasza indywidualnie, swoich najbliższych przyjaciół, którym ufa i o których wie, że nie odejdą od Niego w chwili próby. Bóg doskonale zna nasze możliwości, dlatego nigdy nie pozwoli nam cierpieć więcej niż możemy znieść i – żebyśmy zawsze o tym pamiętali – Bóg nie ma wcale radości w tym, żeby zadawać nam ból. Zaprasza nas jednak do tego, abyśmy te cierpienia, które napotkamy w życiu, umieli Mu ofiarować, w chwili samego cierpienia oraz na Mszy świętej. W „Dzienniczku” czytamy: „Bóg nigdy nie dopuści ponad to, co możemy znieść. (…) jeżeli zsyła na duszę udręczenia wielkie, to jeszcze większą wspiera łaską, chociaż jej wcale nie spostrzegamy. Jeden akt ufności w takich chwilach oddaje Bogu więcej chwały niż wiele godzin przepędzonych na pociechach w modlitwie” (Dz. 78)

Po co są potrzebne nasze ofiary z cierpień? Otóż najpierw dla nas samych. My sami, wyrzeźbieni przez cierpienie, możemy poszerzać nasze serca w miłości. Gdyby nie trudności i cierpienia, nigdy byśmy się nie przekonali, że można tak bardzo kochać i ufać. Dalej, cierpienie przeżyte w zjednoczeniu z Jezusem w niezwykły sposób oczyszcza nasze serce i sprawia, że dzięki temu stajemy się lepszym kanałem łaski Bożej dla innych. Dlatego cierpienie ma też wielką wartość ewangelizacyjną i wstawienniczą. Są pewne rodzaje złych duchów, które można wyrzucić jedynie modlitwą i postem – uczył Pan Jezus. To dlatego św. Faustyna, kiedy chciała modlić się za wielkich grzeszników, których pokazywał jej Bóg, do modlitwy dołączała również swoje cierpienie i między innymi właśnie dlatego jej modlitwa została wysłuchana. Zły duch jest bezsilny, gdy ktoś tak kocha, że jest w stanie za drugiego cierpieć. Jest to niszczenie potęgi piekła u jej podstaw, bo sprzeciwiając się naszemu własnemu egoizmowi, niszczymy złego ducha już w zarodku.

Ci, którzy dobrowolnie cierpią dla Jezusa, będą mieli wielkie zasługi w niebie. Czytamy o tym w Dzienniczku: „Wtem ujrzałam Pana Jezusa przybitego do krzyża. Kiedy Jezus chwilę na nim wisiał, ujrzałam cały zastęp dusz ukrzyżowanych tak jak Jezus. I ujrzałam trzeci zastęp dusz i drugi zastęp dusz. Drugi zastęp nie był przybity do krzyża, ale dusze trzymały silnie w ręku krzyż; trzeci zaś zastęp dusz nie był ani ukrzyżowany, ani [nie] trzymał w ręku krzyża silnie, ale wlokły te dusze krzyż za sobą i były niezadowolone. Wtem rzekł mi Jezus: Widzisz te dusze, które są podobne w cierpieniach i wzgardzie do mnie, te też będą podobne i w chwale do mnie; a te, które mają mniej podobieństwa do mnie w cierpieniu i wzgardzie — te też będą miały mniej podobieństwa i w chwale do Mnie (Dz. 446).

Nie dalibyśmy rady kochać i cierpieć dla Jezusa, gdyby nie zjednoczenie z Nim, które dokonuje się w sposób najbardziej doskonały podczas Mszy świętej. Złóż dziś na ołtarzu wszystkie twoje bóle i cierpienia wierząc, że gdy łączysz się z Jezusem w krzyżu, będziesz również złączony z Nim w Jego radości zmartwychwstania.

OFIARA CIERPIENIA ZE SKUTKÓW NASZEJ GRZESZNOŚCI

W ostatniej katechezie zajmowaliśmy się cierpieniem. Szukaliśmy jego przyczyn i zastanawialiśmy się, jak przeżywać je po chrześcijańsku i co ma z nim wspólnego Msza święta. Odkryliśmy dwa główne powody, przez które doświadczamy cierpienia: nasz grzech, przez który cierpimy na własne życzenie oraz czyjś grzech, z powodu którego cierpimy niezasłużenie. W pierwszym przypadku rozwiązaniem jest nasze nawrócenie, a Msza święta jest miejscem, w którym przynosimy Bogu w ofierze wszystko to, co nas kosztuje, aby być wiernym nauce Jezusa, otrzymując w zamian prawdziwą miłość, która jedyna może zaspokoić wszelkie głody i tęsknoty naszych serc. W drugim przypadku – gdy niesłusznie cierpimy – Msza święta jest miejscem, w którym łączymy nasze niezasłużone cierpienia z niezasłużonymi cierpieniami Jezusa, a w zamian otrzymujemy siły nie z tego świata, by tą miłością kochać tych, którzy nas ranią.

Nasz grzech i czyjś grzech to nie jedyne powody naszych cierpień, dlatego dziś przyjrzymy się dwóm kolejnym, by zobaczyć, jak w tych sytuacjach może nam pomóc Msza święta.

Jedną z przyczyn, dlaczego bywa nam tak źle i ciężko, są skutki grzechu pierworodnego w postaci naszej grzeszności. Co to jest grzech i czym się różni od grzeszności? Grzech jest to świadoma decyzja przeciwko Bogu. Grzeszność jest to stan naszego serca po grzechu pierworodnym. To nasza duchowa nędza, ponieważ nie doświadczamy wprost miłości Boga, nie ufamy Mu i nie widzimy w Nim najwyższej wartości. Ciągnie nas za to do rzeczy przyziemnych, a nie duchowych i mamy problemy z przestrzeganiem przykazań, ponieważ nasze duchowe władze (rozum, wola, emocje) są „rozsynchronizowane” i każda z nich ciągnie w swoją stronę.

Nie tylko my doświadczamy grzeszności, lecz – jak pisze święty Paweł – „całe stworzenie jęczy i wzdycha w bólach rodzenia”(Rz 8,22). W jaki sposób grzeszność może być przyczyną naszych cierpień? Otóżz powodu grzeszności wszystko, co dobre i piękne na tym świecie nas kosztuje, a zwłaszcza miłość. Oznacza to, że prawdziwa miłość jest nierozłącznie związana z cierpieniem i dopiero w Niebie zostaną one od siebie oddzielone. Jeśli ktoś prawdziwie kocha, będzie cierpiał i trzeba nauczyć się to akceptować i z tym sobie radzić. Przykładów tego jest wiele. Jeśli np. ojciec czy matka kochają swoje malutkie dziecko, gdy będzie płakało, będą w nocy wstawać, choć jest to uciążliwe. Jeśli mąż kocha swoją żonę, będzie starał się być jej wierny, być dla niej dobry i miły, choć będzie go to dużo kosztowało. Jeśli ktoś chce zdobyć medal w jakiejś dziedzinie sportowej, będzie musiał liczyć się z bólem treningów, dietą i wieloma wyrzeczeniami.

Na szczęście Bóg nie zostawia nas samych z naszą grzesznością, ani z cierpieniem związanym z miłością. Bóg bardzo konkretnie chce nam pomagać w dźwiganiu naszych codziennych krzyży, a robi to na dwa sposoby: przypominając, że nie ma innej miłości jak miłość ukrzyżowana oraz dając nam siły do noszenia naszych codziennych krzyży. Wiele razy Jezus przypominał nam, że nie ma żadnej drogi na skróty, szerokiej bramy, ani lekkiego szczęścia. Znamy Jego słowa: „Jeśli ktoś chce iść za mną, niech weźmie swój krzyż i niech mnie naśladuje. Bo kto straci swoje życie ten je zyska” (Łk 9, 23). Tę pierwszą część, w którejJezus uczy nas realizmu, a więc tego, że cierpienie jest w jakiś sposób wpisane w miłość, doskonale znamy. Mało kto jednak zna ten drugi sposób, w jaki Jezus chce nam pomóc. On nigdy nie wymaga od nas tego, do czego nie dałby sił. Dlatego mówi, że Jego ciężar jest słodki, a brzemię lekkie. Aby lepiej zrozumieć co to oznacza przypomnijmy, że jarzmo to uprząż, którą nakładało się zwierzętom łączonym w pary, by razem ciągnęły jakiś ciężar. Skoro więc Jezus mówi: „Weźcie moje jarzmo na siebie” (Mt 11,29) to znaczy, że On jest jednym z tych, którzy idą razem z nami w tym samym zaprzęgu i cała siła jest tak naprawdę od Niego. Ja jedynie mam iść z Nim razem w parze i nie odstępować kroku, a wtedy tym motorem pociągowym nawet do trudnych rzeczy będzie sam Jezus, przy mojej niewielkiej pomocy.

Na tym właśnie polega siła i moc Ewangelii. Nie musimy niczego robić w pojedynkę, a jeśli będziemy próbować, to tylko się zmęczymy. Mamy obok siebie nieograniczone źródło siły, mocy, miłości i cierpliwości. Naszym zadaniem jest tylko zbliżyć się do Jezusa i iść z Nim w jednym zaprzęgu. I o to właśnie będzie toczyła się największa walka – o czas spędzony z Jezusem i o umiejętność przeżywania z Nim wszystkich naszych trudów, ciężarów i obowiązków. „Zrzuć swą troskę na Pana, a On cię podtrzyma” – mówi Słowo Boże (Ps. 55).

Wspaniałą okazją, aby uczyć się korzystania z tej nieograniczonej Bożej pomocy jest właśnie Msza święta, a szczególnie moment ofiarowania. Możemy przynosić Jezusowi wtedy wszystkie nasze trudy i ciężary wynikające z tego, że kochamy. Możemy dać Mu nasze zmęczenie, to ile kosztuje nas wierność naszemu powołaniu, ile kosztuje nas przymuszanie się do modlitwy, jak bardzo trudne jest codzienne przebaczanie i bycie dobrym dla najbliższych. Chodzi o to, aby świadomie zapraszać Boga do naszych ciężarów, a jednocześnie odkrywać, że razem z nami w tym samym jarzmie idzie Jezus, dlatego nigdy nie będziemy sami i naprawdę warto umierać dla świata, bo wtedy najbardziej możemy doświadczyć pomocy Jezusa.

Pomyśl dziś, czy zapraszasz Boga jako źródło sił do twojej codzienności. Jeśli nie, złóż dziś na ołtarzu swoje dobre chęci i powiedz Mu: Panie Boże, nie chcę już sam dłużej dźwigać ciężarów mojego życia. Chcę to robić z Tobą. Wierzę, że Ty dasz mi siły, abym mógł kochać jedyną prawdziwą, czyli ofiarną miłością. Ten trud miłości, która mnie boli, składam dziś na ołtarzu i ufam, że dasz mi w zamian dużo więcej – samego siebie, czystą i doskonałą miłość, nagrodę za moją niedoskonałą ziemską miłość.

OFIARA CIERPIENIA. DLACZEGO CIERPIMY?

Jednym z największych duchowych darów jakie możemy złożyć Bogu na każdej Mszy świętej podczas ofiarowania jest nasze cierpienie. Cierpienie to niezwykle trudny, delikatny i bardzo często źle rozumiany temat, nawet przez osoby wierzące. Dlatego tym bardziej chcemy dziś nauczyć się patrzeć na cierpienie po chrześcijańsku i odkryć, w jaki sposób Msza święta może pomóc nam właściwie przeżywać to, co dla nas trudne, a jednocześnie jak my możemy pomóc Jezusowi, łącząc z Nim nasze cierpienie.

Punktem wyjścia dla wszystkiego, co powiemy o cierpieniu musi być fundamentalna prawda, że Bóg jest miłością, co oznacza, że wszystko co Bóg czyni i czego nie czyni, wynika wyłącznie z miłości. Bóg jest czystą miłością, a więc nie ma w Nim ani odrobiny zła, czy pragnienia naszej krzywdy. Dlatego nie możemy winić Go za nasze cierpienie. Cierpienie i śmierć, których doświadczamy – jak uczy Słowo Boże – weszły na nasz świat za sprawą diabła i są skutkami grzechu pierworodnego.

Skoro zatem to nie Bóg stoi za naszym cierpieniem, to czy Ten, który jest Miłością i który jest wszechmocny, nie mógłby usunąć cierpienia, aby żyło nam się lepiej?

Bóg chce nam pomóc i robi to, a pierwszym sposobem, w jaki nam pomaga jest wyjaśnienie przyczyn naszego cierpienia i nauka, co mamy robić w poszczególnych sytuacjach. Przyjrzyjmy się więc najważniejszym przyczynom naszego cierpienia i zobaczmy, co Bóg nam proponuje jako lekarstwo.

Jedną z przyczyn cierpienia jest nasz własny grzech. Cierpimy ponieważ grzeszymy, czyli z powodu naszej nieufności i pychy nie przestrzegamy Bożych przykazań. Kiedy więc korzystamy z życia niezgodnie z Jego instrukcją obsługi i szukamy szczęścia na własną rękę, odłączamy się od doświadczania miłości Boga oraz ranimy siebie i innych, nawet jeśli tego od razu nie widać. Bóg z miłości do nas pozwala nam wtedy ponosić konsekwencje naszych wyborów (co my nazywamy cierpieniem), abyśmy sami na sobie przekonali się, gdzie jest prawdziwe szczęście.

Co zrobić, by przestać wtedy cierpieć? Odpowiedź jest prosta. Wystarczy tak jak syn marnotrawny wrócić do Boga, aby odkryć, że nic co stworzone nie zaspokoi głodu naszego serca. Co ma do tego Msza święta? Otóż sama spowiedź jest darowaniem naszych grzechów i powrotem do Boga. Lecz są w nas dalej konsekwencje naszej grzeszności, czyli słaba wola, złe przyzwyczajenia i pustka serca. Potrzebujemy wtedy pokarmu, który będzie karmił nas miłością i zmieniał od środka. Walcz wtedy o udział we Mszy świętej, a jeśli ten udział cię kosztuje, wszystkie te trudy składaj jako swój dar podczas ofiarowania. Jest to jeden z najpiękniejszych prezentów, jakie możesz złożyć Bogu, a On sam odwdzięczy się łaską zjednoczenia z Nim w Komunii świętej, by cię ustrzec od dalszych grzechów, będących powodem twoich cierpień.

Drugą przyczyną jest cierpienie ze względu na grzeszność innych. Kiedy w rodzinie ojciec jest alkoholikiem, konsekwencje ponosi cała rodzina. Bardzo często w naszym życiu doświadczamy właśnie takiego niezawinionego cierpienia. Co wtedy robić? Ponieważ zazwyczaj nie da się od razu usunąć przyczyn takiego cierpienia, Bóg chce pomóc na dwa sposoby: chce dać siły, aby poradzić sobie z tym cierpieniem oraz chce się również posługiwać nami, byśmy modlili się za tych, którzy nas krzywdzą, wypraszając im łaskę nawrócenia.

Kiedy doświadczasz cierpienia przez grzech innych osób, Msza święta jest jednym z najlepszych miejsc, by czerpać duchowe siły. „Zrzuć swą troskę na Pana, a On cię podtrzyma” oraz „Przyjdźcie do mnie utrudzeni i obciążeni, a Ja was pokrzepię” – mówi Słowo Boże. Każde nasze cierpienie, które łączymyz Jezusem jest przez Niego wykorzystywane jako potężna moc wyciągająca ludzi z rąk złego ducha. Chodzi tylko o to, by nauczyć się ofiarowywać Mu to cierpienie, a więc nie cierpieć jak „poganin” lub mówiąc dosadniej – „jak bydlę”. Kiedy więc ktoś wyrządza ci krzywdę lub jest jakaś sytuacja, na którą nie masz wpływu, mów wtedy w sercu: Jezu, ofiaruję Ci moje cierpienie. A gdy uczestniczysz w Mszy świętej, podczas momentu ofiarowania spróbuj zebrać wszystkie te decyzje, które podjąłeś i jeszcze raz oddaj je Jezusowi.

Co się wtedy dzieje z naszą ofiarą? Bóg przyjmuje nasze cierpienie, podobnie jak przyjął ofiarę Jezusa na krzyżu i zrobi z nim to, co w planach Jego Opatrzności będzie najlepsze. Z każdego cierpienia złożonego dla Jezusa rodzi się coś dobrego. Z każdej śmierci złączonej z Nim rodzi się życie. Pisze o tym św. Paweł – „Jeżeli umarliśmy razem z Chrystusem, wierzymy, że razem również z Nim żyć będziemy” (Rz 6,8).

12

Cała trudność polega więc na tym, aby wszystko robić razem z Jezusem i ze względu na Niego. To właśnie miał On na myśli, gdy mówił: jeżeli ktoś chce być moim uczniem, lecz nie bierze swojego krzyża – nie jest mnie godzien. Takiego właśnie przeżywania cierpienia chce nas nauczyć Msza święta. Każda Eucharystia to Pascha, czyli przejście Jezusa ze śmierci do życia, do którego możemy się dołączyć również my i na tym skorzystać. Bez względu na to, czy cierpimy z powodu naszej lub czyjejś grzeszności, czy też cierpimy bo kochamy, bądź też cierpimy z powodu jakiegoś dopustu Boga, aby objawiły się przez to większe rzeczy. Pomyśl dziś o tym, co cię boli, podziel się tym z Jezusem i złóż to na ołtarzu podczas Mszy świętej, która za chwilę się rozpocznie. Poproś też Jezusa, aby pozwolił ci zdiagnozować przyczynę twoich cierpień i nauczył łączyć swoje cierpienia z Nim w codzienności, aby będąc złączonym z Nim na krzyżu, doświadczyć również złączenia w radości zmartwychwstania.

OFIARA PUSTYCH RĄK

W ostatnich katechezach poznaliśmy dwa rodzaje duchowych ofiar. Pierwszym z nich jest ofiara z mojej własnej woli, kiedy ze względu na Jezusa chcę postępować w swoim życiu tak, jak On tego chce i dlatego świadomie rezygnuję ze swoich rozwiązań niezgodnych z Ewangelią lub z wolą Boga, choć nieraz dużo mnie to kosztuje. Drugim rodzajem ofiar są ofiary z mojego życia, kiedy w różnych okolicznościach życia trwam w decyzji: Panie, moje życie jest Twoje, czyń ze mną to, co chcesz, ufnie się Tobie powierzam, wiem, że jesteś samą Miłością i dlatego z wielką wiarą przynoszę Ci wszystkie moje problemy, a rozwiązania zostawiam Tobie.

Dziś chcemy się zająć kolejnym rodzajem ofiar – ofiarami pustych rąk, kiedy mamy wrażenie, że nie mamy Bogu nic do zaoferowania. Skąd taki pomysł, że możemy nie mieć Bogu co dać? Otóż, kiedy człowiek rozwija się duchowo, jest wytrwały w modlitwie i poznaje przez to Boga oraz samego siebie, coraz bardziej zdaje sobie sprawę z bezmiaru Bożej miłości, a jednocześnie z ogromu swojej nędzy. W naszych sercach rodzi się wtedy pytanie: Panie Boże, czy ja, Twoje dziecko, mam coś wartościowego, co mogę Ci dać? Przecież wszystko jest Twoje… Mamy wtedy wrażenie, że stajemy przed Bogiem z pustymi rękami i nie mamy czym się odpłacić za wszystko, co On nam wyświadcza; że jedyne co mamy do zaoferowania to nasza nędza, poczucie niegodności oraz bezradność, że nic więcej prócz szczerych chęci nie możemy dać. Czy taka ofiara może się Bogu podobać?

Odpowiedź brzmi „TAK” i okazuje się, że doświadczenie pustych rąk i naszej nędzy, którą chcemy ofiarować Bogu w darze, to z perspektywy Boga jeden z najlepszych prezentów. Przyjrzyjmy się temu bliżej i zastanówmy się, co Bogu może się podobać w takich prezentach, które dla nas kompletnie nie wydają się prezentami.

Przypomnijmy treść pierwszego błogosławieństwa, które Jezus zostawił nam w Ewangelii jako szczyt doskonałości chrześcijańskiej. Brzmi ono: „Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy Królestwo Niebieskie” (Mt 5,3). Kto to jest „ubogi w duchu”? To człowiek, który odkrył, że wszystko mau Boga, natomiast sam z siebie nie ma nic. Wiemy już, że nie jest łatwo dojść do takiej postawy, bo po grzechu pierworodnym wciąż zbyt dużo przypisujemy sobie i czujemy się panami własnego życia. Jeśli przybliżamy się do Boga, to jak wspomnieliśmy wcześniej, mając więcej światła coraz bardziej odkrywamy Jego dobroć i naszą nędzę, aż do chodzimy do wniosku, że jedyne co mamy do zaoferowania Mu, to poczucie własnej słabości, niegodności, nasze grzechy, porażki i upadki.

Takie doświadczenie przeżyła kiedyś siostra Faustyna. W swoim dzienniczku pisała tak: „Pod koniec pierwszego roku nowicjatu zaczęło się ściemniać w duszy mojej. Nie czuję żadnej pociechy w modlitwie, rozmyślanie przychodzi mi z wielkim wysiłkiem, lęk zaczyna mnie ogarniać.

Wchodzę głębiej w siebie i nic nie widzę prócz wielkiej nędzy”.

„Po Komunii św. usłyszałam te słowa: […] Widzisz, czym jesteś sama z siebie, ale nie przerażaj się tym. Gdybym ci odsłonił całą nędzę, jaką jesteś, umarłabyś z przerażenia. Jednak wiedz o tym, czym jesteś. Dlatego, że tak wielką nędzą jesteś, odsłoniłem ci całe morze miłosierdzia mojego”. I dodaje Faustyna: „Bez Ciebie jestem słabością samą, bez łaski Twojej czym jestem, jak nie otchłanią nędzy mojej. Nędza jest moją własnością”. (Dz 23)

Po tym trudnym i bolesnym odkryciu ludzkiej nędzy jako konsekwencji grzechu pierworodnego zaskakujące jest to, co Faustyna usłyszała od Jezusa, który dał jej jasne wskazówki, co myśli o naszej nędzy i co mamy z nią robić. Czytamy w Dzienniczku:

„Dziś powiedział mi Pan: […] Miłosierdziu mojemu nie przeszkadza nędza twoja. Córko moja, napisz, że im większa nędza, tym większe ma prawo do miłosierdzia mojego. A Jezus rzekł: Jestem dla ciebie miłosierdziem samym, przeto proszę cię, ofiaruj mi nędzę i tę niemoc swoją, a ucieszysz tym serce moje” (Dz 1182).

Skoro więc sam Jezus prosi nas, abyśmy ofiarowali Mu naszą nędzę, najlepszą okazją do tego jest właśnie moment ofiarowania podczas Mszy świętej. Właśnie wtedy możemy wyznać Bogu: „Panie Jezu! Bez Ciebie jestem nikim i nic nie mam, tylko grzech i nędzę… Ty znasz mnie lepiej niż ja sam i dlatego widzisz zarówno moje szczere pragnienia pójścia za Tobą, upadki i słabości. Chciałbym Ci dać więcej, ale tylko na tyle mnie stać. Staje więc przed Tobą z pustymi rękami i daję Ci do dyspozycji wszystko, co stanowi we mnie moją nędzę. Wierzę, że gdy uznaję przed Tobą moją niemoc, gdy czuję się słaby i całkowicie zależny od Ciebie, Ty z radością przyjmujesz moją ofiarę pustych rąk, bo nic nie cieszy Cię tak bardzo jak moje stanięcie w prawdzie o sobie oraz wiara w to, że Ty mnie kochasz i przyjmujesz pomimo mojej niedoskonałości. Dlatego z ufnością składam Ci dziś moją nędzę i wierzę, że w Twoich oczach jest to jeden z najpiękniejszych prezentów, jakie mogę Ci dać. Jakże hojnie Pan Bóg obdarowuje ludzi, którzy czują się ubodzy w duchu, bo w ich puste ręce może wtedy włożyć swoje prezenty. Na tym polega właśnie cud Mszy świętej, która jest miejscem bosko-ludzkiej wymiany. Przychodzimy na nią jako niedoskonali, bez godnych Boga darów, z całą naszą nędzą. Wystarczy jednak, że damy Jezusowi nasze puste ręce wypełnione nędzą, a On sam weźmie ją, dając nam w zamian siebie samego w Komunii Świętej. Włoży w nasze puste ręce swoją miłość, abyśmy mogli kochać Go coraz mocniej. A ponieważ jest to proces, który może trwać nawet lata, nie rezygnujmy z częstej Eucharystii, tylko jak najczęściej składajmy Mu naszą nędzę i szczere chęci, otrzymując w zamian dar doskonały – Jego serce, które stanie się naszym sercem.